#3 - Mia Asher - Arsen, opowieść o nieszczęśliwej miłości
No dobra, to dzisiaj będzie na ostro. Skończyłam tę książkę i musiałam sobie dać czas na ochłonięcie, bo inaczej poleciałoby tu dużo brzydkich epitetów na jej temat. ;)
Jeżeli jest w życiu coś, czego nienawidzę najbardziej, to jest to zdrada. Nie interesują mnie żadne jej "usprawiedliwienia", bo takich nie ma. I tyle w temacie.
"Arsen", to historia Cathy, która od 11 lat jest w szczęśliwym związku z Benem - ideałem mężczyzny. Ale takim na serio. I tak, wiem, że ideały nie istnieją, ale dobrze czasem o nich choćby poczytać. To coś jakby legenda. Każdy słyszał, nikt nie wie, czy naprawdę istnieli. ;) W każdym razie, wracając do Bena - od razu go polubiłam, mimo że z reguły nie lubię tak bardzo wyidealizowanych postaci. Ale do rzeczy - Cathy jest po 4 poronieniach i z każdym kolejnym coraz bardziej odsuwa się od męża. Na początku jej współczułam, bo wiem, że nie ma nic gorszego, niż strata dziecka. Później jednak nienawidziłam jej z każdą kolejną stroną i było mi naprawdę wszystko jedno, co ona czuje, bo zachowywała się jak dzieciak, który nie dostał lizaka, a nie jak dorosła 30-letnia kobieta.
Cathy spotyka tytułowego Arsena, dzieciaka młodszego od siebie i momentalnie trafia ją strzała amora, który najwyraźniej celował nie w to miejsce, w które powinien, wywołując u niej dreszcz podniecenia na sam jego widok i swoje prostackie zachowanie. Cóż... Pierwsza rozmowa, a koleś już zaczyna się do niej dobierać i proponuje seks. Cathy niby jest oburzona, wielce cnotliwa, ale w sumie to przy okazji bardzo podniecona i tak naprawdę gdyby tylko mogła, to wzięłaby go tu i teraz. Od razu tonie w jego kryształowych oczach (ale wcześniej tonęła w klonowych męża - tak żeby była jasność ;-) ).
Arsen to typ, który zalicza wszystko, co tylko się rusza. Cathy to jednak nie przeszkadza w czuciu do niego "miłości" ;-) Wprost przeciwnie! Któregoś dnia obserwuje, jak Arsen na biurku "zajmuje się" nowo poznaną pracownicą, Cathy stoi w drzwiach i przygląda się im, a wtedy on (Arsen) się do niej uśmiecha, nie przerywając jednocześnie swojej "pracy". Kolejnej pod rząd, oczywiście z różnymi paniami. Normalny człowiek raczej by wyszedł, jednak Cathy stoi zaciekawiona i zapewne ma ochotę dołączyć. W końcu praca taka nudna... Szczytem absurdu było też dla mnie, gdy Arsen wprost mówił, że po seksie porzuca swoje zdobycze, na co Cathy stwierdziła, że powinna być oburzona, ale w sumie to on się tak słodko rumieni, że woli go przytulić :D (autentyczny cytat) - nooo także trzymajcie mnie, bo "nie wyczymię" (celowy błąd). Z każdą kolejną stroną było tu więcej absurdów i miałam ochotę wyrzucić ją przez okno.
W książce jest tylko seks. Raz z mężem, sto razy z Arsenem. Pojawiają się obrzydliwe kłamstwa, zbywanie męża i wymyślanie kolejnych wymówek, byle tylko móc przespać się z tym dzieciakiem. A dlaczego? Bo Cathy poroniła i dlatego jej wolno! Serio? Świetna wymówka, nie ma co. Plasnęłabym taką w twarz i wyrzuciła z domu, nie oglądając się nawet za siebie. Dawno mnie nikt tak nie wkurzył jak Cathy. Dawno w żadnej książce nie spotkałam większej kretynki i niewyobrażalnej egoistki. Zakończenie totalnie od czapy - (UWAGA SPOILER!!!!!!!) Cathy nie zasłużyła na happy end, serio. Mogli zakończyć na porodzie i poziom żenady byłby utrzymany względnie na tym samym poziomie, a tymczasem koniec był tak przesłodzony, że dosłownie mnie zemdliło.
Jedyne co, to wzruszyły mnie na końcu uczucia Bena i współczułam mu takiego potraktowania. W końcu nie tylko Cathy straciła dzieci, Ben również, a ona ani razu nie zastanowiła się, co on może czuć. Nie zasłużył na to. Książka całkiem wytrąciła mnie z równowagi, więc zgodzę się z autorką, że nie pozostawi nikogo obojętnym, bo Cathy czytając nienawidzi się tak mocno, że cała reszta przestaje mieć tak naprawdę znaczenie... Nie polecam. Gniot, z którego nie wyniosłabym żadnych wartości. No chyba, że autorka chciała pokazać, że warto zdradzać, bo w końcu osiąga się upragniony cel... no to w porządku. Ale ja tego nie kupuję.
Jeżeli jest w życiu coś, czego nienawidzę najbardziej, to jest to zdrada. Nie interesują mnie żadne jej "usprawiedliwienia", bo takich nie ma. I tyle w temacie.
"Arsen", to historia Cathy, która od 11 lat jest w szczęśliwym związku z Benem - ideałem mężczyzny. Ale takim na serio. I tak, wiem, że ideały nie istnieją, ale dobrze czasem o nich choćby poczytać. To coś jakby legenda. Każdy słyszał, nikt nie wie, czy naprawdę istnieli. ;) W każdym razie, wracając do Bena - od razu go polubiłam, mimo że z reguły nie lubię tak bardzo wyidealizowanych postaci. Ale do rzeczy - Cathy jest po 4 poronieniach i z każdym kolejnym coraz bardziej odsuwa się od męża. Na początku jej współczułam, bo wiem, że nie ma nic gorszego, niż strata dziecka. Później jednak nienawidziłam jej z każdą kolejną stroną i było mi naprawdę wszystko jedno, co ona czuje, bo zachowywała się jak dzieciak, który nie dostał lizaka, a nie jak dorosła 30-letnia kobieta.
Cathy spotyka tytułowego Arsena, dzieciaka młodszego od siebie i momentalnie trafia ją strzała amora, który najwyraźniej celował nie w to miejsce, w które powinien, wywołując u niej dreszcz podniecenia na sam jego widok i swoje prostackie zachowanie. Cóż... Pierwsza rozmowa, a koleś już zaczyna się do niej dobierać i proponuje seks. Cathy niby jest oburzona, wielce cnotliwa, ale w sumie to przy okazji bardzo podniecona i tak naprawdę gdyby tylko mogła, to wzięłaby go tu i teraz. Od razu tonie w jego kryształowych oczach (ale wcześniej tonęła w klonowych męża - tak żeby była jasność ;-) ).
Arsen to typ, który zalicza wszystko, co tylko się rusza. Cathy to jednak nie przeszkadza w czuciu do niego "miłości" ;-) Wprost przeciwnie! Któregoś dnia obserwuje, jak Arsen na biurku "zajmuje się" nowo poznaną pracownicą, Cathy stoi w drzwiach i przygląda się im, a wtedy on (Arsen) się do niej uśmiecha, nie przerywając jednocześnie swojej "pracy". Kolejnej pod rząd, oczywiście z różnymi paniami. Normalny człowiek raczej by wyszedł, jednak Cathy stoi zaciekawiona i zapewne ma ochotę dołączyć. W końcu praca taka nudna... Szczytem absurdu było też dla mnie, gdy Arsen wprost mówił, że po seksie porzuca swoje zdobycze, na co Cathy stwierdziła, że powinna być oburzona, ale w sumie to on się tak słodko rumieni, że woli go przytulić :D (autentyczny cytat) - nooo także trzymajcie mnie, bo "nie wyczymię" (celowy błąd). Z każdą kolejną stroną było tu więcej absurdów i miałam ochotę wyrzucić ją przez okno.
W książce jest tylko seks. Raz z mężem, sto razy z Arsenem. Pojawiają się obrzydliwe kłamstwa, zbywanie męża i wymyślanie kolejnych wymówek, byle tylko móc przespać się z tym dzieciakiem. A dlaczego? Bo Cathy poroniła i dlatego jej wolno! Serio? Świetna wymówka, nie ma co. Plasnęłabym taką w twarz i wyrzuciła z domu, nie oglądając się nawet za siebie. Dawno mnie nikt tak nie wkurzył jak Cathy. Dawno w żadnej książce nie spotkałam większej kretynki i niewyobrażalnej egoistki. Zakończenie totalnie od czapy - (UWAGA SPOILER!!!!!!!) Cathy nie zasłużyła na happy end, serio. Mogli zakończyć na porodzie i poziom żenady byłby utrzymany względnie na tym samym poziomie, a tymczasem koniec był tak przesłodzony, że dosłownie mnie zemdliło.
Jedyne co, to wzruszyły mnie na końcu uczucia Bena i współczułam mu takiego potraktowania. W końcu nie tylko Cathy straciła dzieci, Ben również, a ona ani razu nie zastanowiła się, co on może czuć. Nie zasłużył na to. Książka całkiem wytrąciła mnie z równowagi, więc zgodzę się z autorką, że nie pozostawi nikogo obojętnym, bo Cathy czytając nienawidzi się tak mocno, że cała reszta przestaje mieć tak naprawdę znaczenie... Nie polecam. Gniot, z którego nie wyniosłabym żadnych wartości. No chyba, że autorka chciała pokazać, że warto zdradzać, bo w końcu osiąga się upragniony cel... no to w porządku. Ale ja tego nie kupuję.